poniedziałek, 27 lutego 2017

Nie tylko że porzucono...


Jesienią 1648 roku połączone armie kozacka i tatarska dotarły pod Lwów. Podczas gdy siły główne zajęły się obleganiem miasta[1], czambuły tatarskie rozlały się szeroko w okolicy, paląc i łupiąc. Kronikarz Senai pozostawił nam opis tego jakim sukcesem[2] okazała się ta kampania:

Po trzech czy czterech dniach takiej nieprzerwanej wojny, zameczki, wioski, kwitnące folwarki i wysokie domy [na wszystkie] cztery strony [od Lwowa] zostały zniszczone i spustoszone, a wśród pożogi ostał się tylko pozbawiony wszelkiej osłony zamek tamtejszy, bardzo trudny [do zdobycia] i silny. Wysoce dostojny i odznaczający się wzniosłością sułtan jegomość został przeto sam ze swoimi podwładnymi, aby oblegać wspomniany zamek, [pozostałemu] zaś wojsku pozwolił rozjechać się na [wszystkie] strony i w okolicę na czambuł.
Bej Szirinów pojechał w stronę rzeki Dniestru; Sułtan Geldi mirza, Tugaj bejów brat, pojechał w stronę Krakowa, Adil mirza zaś i Osman czelebi, którzy [także] objęli dowództwo, udali się znowu w inną stronę. Powracali oni potem z takimi niezliczonymi łupami, że nawet najnędzniejszy parobek tatarski nie miał sobie za nic wielkiego trzydziestu albo i czterdziestu ludzi jasyru. Jasyru i łupów było ponad wszelką miarę, toteż zostawiono sobie spośród dziewcząt [tylko piękne] jak hurysy, a z chłopców – tylko do paziów podobnych, resztę zaś, [nawet] bardzo dobrych, nie tylko że porzucono, ale nie było ani jednego [Tatara] który, obrzydziwszy ich sobie, nie zabijałby codziennie po dziesięciu albo i po piętnastu jeńców.

Straszliwy opis, ukazujący okrucieństwo tej wojny. Także smutny dowód słabości Korony, upokorzonej pod Korsuniem, Żółtymi Wodami i Piławcami, niezdolnej do obrony swojego terytorium.



[1] Którego mieszkańcy zapłacili w końcu wielki okup, przez co zwinięto oblężenie.
[2] Oczywiście z tatarskiego punktu widzenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz