środa, 3 października 2012

Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem...



Często w źródłach z epoki możemy przeczytać o tym jak brutalnie lokalna ludność rozprawiała się z żołnierzami. Maruderzy, dezerterzy, rozbitkowie z pokonanej armii, wszyscy padali pod ciosami kłonic czy kos, często niezależne to było nawet od armii z której pochodzili. W sumie nie należy się dziwić, wszak nierzadko to rodzimi wojacy popełniali najgorsze zbrodnie wobec własnych rodaków, rabując i gwałcąc bez opamiętania. Nic więc dziwnego, że gdzieś podświadomie niejeden z takich XVII-wiecznych żołnierzy mógł czuć się zagrożony, zwłaszcza gdy przebywał z daleka od grupy kamratów ze swojej kompanii czy regimentu. W pamiętniku Hieronima Chrystiana Holstena znajdujemy ciekawy dowód takiej swoistej psychozy doświadczonego już przecież weterana. Gdy opuścił on polską służbę postanowił udać się konno (z niewielkim pocztem) przez Prusy do Holsztynu. Po drodze nasłuchał się jednak strasznych opowieści, tymczasem nie było jeszcze bezpiecznie w tych granicach, skoro codziennie opowiadano tak wiele przykładów morderstw, że włosy dęba stawały. Trzeba było jeszcze (przebyć) wielkie lasy, zamieszkałe prawie wyłącznie przez węglarzy. Nic więc dziwnego że paranoja naszego rajtara rosła, około północy poleciłem moim ludziom dobrze nakarmić konie i o świcie osiodłać, każdemu dałem kule i proch aby naładować broń. Przygotowawszy się do porannej wyprawy, Holsten postanowił się zdrzemnąć, by wypocząć przed podróżą. Wtedy dopiero się zaczęło…
Gdy wreszcie usnąłem, miałem straszny sen, że nadszedł mój własny gospodarz, aptekarz, z kilku węglarzami którzy wyglądali przerażająco. Wszyscy trzymali w rękach gołe noże i rzucili mnie na ziemię z zamiarem zamordowania. Gospodarz osobiście chwycił mnie za głowę i poderżnął mi gardło, podczas gdy mordercy zadawali mi cios za ciosem po całym ciele. Wydawało mi się, że ciepła krew płynie po mnie strumieniami, chciałem krzyczeć, ale nie mogłem, ponieważ szyja była już do połowy przecięta. W tym strachu obudziłem się, ale nie mogłem długo przyjść do siebie ani też z powrotem usnąć, z powodu złych myśli. Wstałem więc, wziąłem świat i książkę, czytałem i modliłem się, żeby Bóg zechciał mnie mimo wszystko uchronić przed wielkim złem.
Zapewne teraz pierwszy z brzegu psychiatra rozpoznałby u Holsten PTSD, w roku 1663 ten zdany był jedynie na modlitwę jako remedium…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz