środa, 17 kwietnia 2019

To musiało boleć...



Jeszcze jedna przepiękna anegdota z Liber chamorum, znalazłem ją przypadkiem a ubawiła mnie tak szczerze, że chciałbym się podzielić.
Rzecz dotyczy niejakiego Aleksandra Szejnboka (Szejnbeka), który handlował na Ślaku woskiem i stalą. Pewnego dnia, przebywając w Krakowie, zaprosił kilku znajomych na śniadanie na ozór wołowy warzony, a gdy go na półmisku przyniósł, wykroił środek, co lepsze, i wziął przed się na talerz, a koniec ozora i drugą część, co z gardzielem, pomknął przed owych, co ich zaprosił. Wtym jeden z owych za lekkie uważenie to mając od Szejnboka, wziąwszy one obadwa kawalce ozora w rękę, cisnął nań jednym, a drugim dał mu w pysk, rzekłszy mu: „zjedzże, skurwysynu, i tęn ostatek, kiedyś co lepszego odkroił”. Tak dawszy mu w gębę ozorem wstał i poszedł od onego bankietu.
Musiała to być niezapomniana balanga…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz