[Tydzień z wojną o ujście Wisły, wpis 2/7]
Były zażarte bitwy, oblężenia miast, potyczki (i jedna
bitwa) na morzu, ale wojna o ujście Wisły to przede wszystkim ‘mała wojna’, z
niemal nieustającymi starciami podjazdów, harcami, zdobywaniem ‘języka’ i zaopatrzenia. O takich
właśnie harcach, z dosyć nietypową przerwą, opowiem w dzisiejszym wpisie.
Rzecz miała miejsce w niedzielę 22 lipca 1629, między
polskim i szwedzkim obozem. Nadeszli
potem harcownicy [szwedzcy] i chwile z naszemi, harcami bez szkody znacznej
zabawiając się, na koniec prosili, aby z obydwu stron, położywszy strzeblę i
bronie, rozmówić się wolno było. Położyli tedy z obu strony harcownicy
strzelbę, ale iż na zasadzkach muszkietyrowie byli blisko, prosili Szwedowie,
aby byli oddaleni i oni też swoich oddalić chcą. Piechurów więc zgodnie
wycofano, a panowie kawalerzyści z obydwu stron spotkali na się na pogawędki.
Rozmawiano głównie o jeńcach, a także o tym że feldmarszałek Wrangel chciałby
się spotkać z rotmistrzem kozackim Hermolusem Aleksandrem Przyłęckim. Pogaduchy
przypieczętowano czymś mocniejszym: na
koniec Szwedowie bugłagiem gorzałki z Malborga przyniesionym, naszych
częstowali. Podpiwszy i zabawiwszy nieco z sobą, znowu na konie wsiedli i
strzelali się harcami z sobą cały niemal dzień. Czasami to naprawdę była
dziwna wojna…
Jak to mówią, raz bitka a raz popitka, zwyczajne koleje wojny ;)
OdpowiedzUsuń