[Tydzień z lisowczykami, wpis 1/7]
W służbie cesarskiej lisowczycy trafili w 1622 roku do
Lotaryngii, księstwa pobożnego i
katolickiego, które miało jednak znacznie ucierpieć w czasie wizyty polskich
turystów. Jak to napisał ksiądz Dembołęcki, owszem
słysząc, iż się po swemu Lautring zwali, oni rozumieli iż to tam właśnie
Luterska ziemia. Podjazdy lisowczyków rozlały się więc po kraju, łapiąc „języka”
a przy okazji puszczając z dymem to i owo. Nie zawsze jednak udawało im się z
tym ujść na sucho.
Bohaterem dzisiejszego wpisu jest anonimowy pocztowy, który
w czasie takiego podjazdu w górach
lotaryńskich od chłopów pojmany, nago rozebrany, oględowany i wybadywany był,
jeżeli on człowiek, jeżeli zna Boga, jeśli umiera i t.d. Gdy naostatek
zaprowadzono go na skałę wysoką, wiszącą nad Lutherą[1] do
Renu wpadającą, i tam go obwieśić[2]
chciano, on klęknąwszy Panu Bogu się poruczyć, skoro się wzajem zagadali, porwawszy
się skoczył z skały w onę rzekę, którą przepłynąwszy, nago trzy dni wojsko
gonił, mniemanie po sobie zostawując, iż wszyscy tak się umieją od śmierci
wykręcić, i że ich zatem szkoda było i drażnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz