Kontynuujemy wpisy krótkie, acz ciekawe, dotyczące żołnierzy
który udało się ujść z życiem z nader niebezpiecznych sytuacji bitewnych. Mieliśmy
latającego husarza i hajduka który się kulom nie kłaniam, pora na coś
interesującego z udziałem jazdy kozackiej. Przenieśmy się więc na koniec października
1625 roku na uroczysko Niedźwiedzie Łozy nieopodal Jeziora Kurukowego. Oddziały
koronne Stanisława Koniecpolskiego toczyły tam zacięte walki z kozackimi
powstańcami Marka Żmajły.
Na prawym skrzydle armii polskiej walczył prywatny pułk
Tomasza Zamoyskiego, złożony z husarii, jazdy kozackiej i piechoty. W pewnym
momencie walczący tu Polacy zostali zagrożeni przez pieszych ludzi, którzy na brzuchach się czołgali, zasadzki poczynili. Oprócz
tego Kozacy wysłali trzystu konnych, którzy próbowali harcować pod polską
flanką. Zamoyski wysłał na przeciwnika swoją jazdą kozacką, dowodzoną przez
Stefana Chmieleckiego. Kontratak wsparł także sam hetman Koniecpolski,
podsyłając chorągwie rotmistrzów Kruszyńskiego i Łąckiego, kozackie ale dobre. Uderzenie to zakończyło się pełnym sukcesem –
odparto zarówno konnych Kozaków jak i rozbito leżącą w zasadzce piechotę, których goniąc siekli aż pod tabor. Kozacy
gęstą palbą działek swych i inszej
strzelby osłonili swoje rozbite oddziały. Polskie straty miały tu być
bardzo niskie: nie zginął w tym razie
nikt znaczny, tylko jeden pacholik, koni trzech ubito, postrzelonych była
kilkadziesiąt.
To właśnie w czasie tego starcia jeden z oficerów miał
bliskie spotkanie trzeciego stopnia z kozacką artylerią. Panu Łąckiemu rotmistrzowi z działa łęk z zadu u siodła, kołczan z
strzałami i sztukę ferezji ustrzelono. Sam z łaski bożej cały i zdrowy został,
mężnie i odważnie z chłopstwem poczynając. Kula pochodziła zapewne z
jednego z lżejszych działek – mało prawdopodobne, żeby Kozacy mieli w swoim
taborze jakieś cięższe wagomiary – niemniej jednak bez wątpienia była to
przygoda którą rotmistrz zapamiętał do końca życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz