Zaciągi
wystawione latem 1648 roku przez województwa pruskie[1]
spóźniły się na wyprawę piławiecką, więc oszczędzono im goryczy haniebniej
porażki z rąk Kozaków i Tatarów. Oddziały pruskie pomaszerowały więc do
Zamościa, gdzie połączyły się z piechotą ordynacką i reorganizowanymi przez
księcia Wiśniowieckiego rozbitkami spod Piławiec. Żołnierze pod komendą kasztelana
elbląskiego nie siedzieli jednak w twierdzy bezczynnie, miast tego wysyłali
podjazdy szarpiące nadciągających Kozaków i Tatarów. W liście datowanym na 5
listopada 1648 roku Ludwik Weyher opisał swemu bratu – Jakubowi Weyherowi[2]
- starcia z udziałem takich podjazdów. Ciekawy to przykład ‘małej wojny’, więc
chciałbym mu poświęcić niniejszy wpis.
4 listopada
kasztelan wysłał z Zamościa dwie partie
przy inszych chorągwiach dragonów i rajtarów, tak moich jak i w.j.m.p.[3] Pierwszy
podjazd udał się na odsiecz Bełza. Polacy porazili
kilka chorągwi Kozaków, języka dostali, po czym zostawili w Bełzu 60 dragonów,
a reszta podjazdu bezpiecznie wróciła wieczorem do Zamościa. Drugi oddział
wyruszył do odległego o pięć mil od Zamościa Narola. Początkowo podjazd ten
miał szczęście, zaskoczył bowiem kilka chorągwi Kozaków w pewnej wiosce. Padło im dobre szczęście, że tych Kozaków
znieśli, chorągwie[4]
odebrali i więźnia kilkunaście wzięli. Okazało się wtedy, że Narol ku
któremu maszerowali został już zajęty przez Kozaków, podjazd winien więc wracać
do Zamościa. Niestety, pod namową niejakiego
p. Rogońskiego, którego pp. bełzanie[5]
wyprawili byli przy dragonach i rajtarach naszych z ochotnikiem swoim, podjazd
udał się pod Tomaszów, gdzie zaatakowano zgrupowanie Tatarów. Początkowo polski
atak był udany, jednak stopniowo przybywające posiłki tatarskie i kozackie
złamały opór podjazdu. Od Tomaszowa także
mało co uszło dragonów, także i rajtarów z tego pogromu, i to porażonych z
łuków i szablą. Oficerów, także dragońskich i rajtarskich pozabijano. Kasztelan
ubolewał w liście, że jego żołnierze posłuchali złej rady, zamiast po złapaniu
jeńców pośpiesznie wrócić do Zamościa. Okazało się jednak, że pan Ludwik miał
solidnych wojaków pod komendą. Nawet w obliczu klęski udało im się powrócić do
Zamościa z dwoma jeńcami, z których jeden
regestrowy od dwudziestu kilku lat i setnikiem pułku czehryńskiego. Cenny
więzień zdał szczegółowy raport o nadciągającej armii Chmielnieckiego, więc
kasztelan był w stanie wysłać jego zeznania do księcia Wiśniowieckiego. Na końcu listu pan Ludwik prosił o przysłanie
posiłków do Zamościa, któremu groziła teraz cała armia kozacko-tatarska.
[1]
Dowodzone przez Ludwika Weyhera, kasztelana elbląskiego.
[2]
Wojewodzie malborskiemu.
[3] Każdy z
Weyherów był nominalnym rotmistrzem 100-konnej chorągwi rajtarskiej.
[4] W tym
przypadku chodzi o sztandary.
[5]
Województwo bełskie we wrześniu 1648 roku wystawiło wyprawę łanową, o czym
pisałem w innym miejscu: http://kadrinazi.blogspot.co.uk/2012/06/anowy-rajtar-kozak-i-hajduk-byle-nie.html
Cześć,
OdpowiedzUsuńJa znowu nie do końca w temacie, ale polecam najnowszy filmik chorągwi husarskiej:
http://www.youtube.com/watch?v=AyJdeSslnys
A widziałem, widziałem. Bardzo zgrabny i profesjonalnie zrobiony.
OdpowiedzUsuń