Temat kampanii wiedeńskiej wciąż na topie, dzięki niesamowitej
superprodukcji italskiej kinematografii, dajmy więc znów dojść do głosu Silahdarowi
Mehmed adze z Fyndykły. Tym razem opisze nam w jakim trudzie i znoju
maszerowała w połowie czerwca armia turecka. Znajdziemy tam wzmianki o licznych
bójkach, problemach z dyscypliną a nawet o ukaraniu jednej ordy janczarów za
udział w bijatykach. Ciekawe to źródło, warto je np. porównać z opisami
polskiego marszu pod Wiedeń.
Tegoż dnia
przybyły i dołączyły do obozu wojsk monarszych trzy tysiące wojska egipskiego.
Za sprawą koniuszego mniejszego Turka Alego agi, wysłanego przedtem do Egiptu z
chattyszerifem, przypłynęło ono na trzech weneckich galionach z Aleksandrii do
Salonik, stamtąd dotarło do Belgradu, gdzie też odbyło popis przed padyszachem
(za co tylko ich dowódca Ibrahim bej został przyodziany w kaftan), a następnie
otrzymało rozkaz, aby jak najprędzej dołączyło do wielkiego serdara. Wielki
serdar jeszcze przed wyruszeniem z Osijeku dokonał przeglądu owego [wojska], po
czym kazał przyodziać w kaftany prawie dziewięćdziesiąt osób, a w tej liczbie
również ich bejów.
We środę dnia
dwudziestego był postój. Wielki serdar dosiadł wówczas konia i objeżdżał w krąg
obóz wojsk. Zobaczywszy, jak pewien Egipcjanin popasał swoje zwierzęta na
zasianym polu, a drugi odjeżdżał stamtąd z worami pełnymi [zboża], kazał obydwu
schwytać oraz przez litość dla rajów i dla przykładu innym polecił ich stracić.
Czwartek dnia
dwudziestego pierwszego: postój w Baranyavar; cztery godziny [marszu]. O świcie
tego dnia król Węgier Środkowych Emeryk Thókoly przyjechał do wielkiego serdara
oraz odbył pożegnalne spotkanie z nim. W ślad za nim wyruszył z obozowiska w
Bardzie również sam serdar. Po spożyciu obiadu [jeszcze] po tej stronie mostu w
cztery godziny [po wyjeździe] spoczął on w swojej wyniosłej kwaterze urządzonej
na polach pod palanką Baranyavar.
Bejlerbej
maraski Sarchosz Ahmed pasza otrzymał w tym dniu polecenie, by przeciągnął
armaty przez most koło Baranyavaru, stał tedy obok mostu tak długo, aż
wszystkie szczęśliwie przejechały. Przeprawa po moście owym była w dniu tym
połączona z trudnościami takimi, że przechodzą wszelkie pojęcie i że ani
trzcina pisarska, ani język nie zdoła ich opisać ani wyrazić.
Oto przede
wszystkim sipahiowie, janczarzy, dżebedżiowie, sejmenowie i sarydżowie ze trzy
albo cztery razy wszczynali między sobą bójki na topory, maczugi i buzdygany, a
to (od czego niech nas Ałłah broni!) może wyjść na dobre chyba tylko
nieprzyjacielowi wiary. Takich, którzy widzieli, jaki los spotkał
[wspomnianych] Egipcjan, było niewielu, więc do wszystkich utrapień, jakie
ludzie tam znosili, doszły jeszcze dotkliwe straty mienia. Mówiąc bowiem
pokrótce, wielu biedakom wdeptano przy tym w błoto dobytek ich i zapasy,
niejeden nieszczęsny pod nogami tłumu wyzionął ducha, a zarówno wśród
najmożniejszych, jak i wśród najnędzniejszych było bardzo mało takich, którzy
tego dnia i tej nocy przeprawiając się przez ów most nie ponieśli jakiej
większej lub mniejszej szkody czy straty.
Kiedyś był [tam]
tylko jeden most. Bej pożeski zbudował obok tego mostu jeszcze drugi, ale za
mało było tego dla mnóstwa podobnych do morza wojsk wysłanych na ową zwycięską
wyprawę i stąd to [wszyscy musieli] znosić tyle utrapień. Chodziły zaś słuchy,
że nie licząc wielbłądów i mułów było tam pięćdziesiąt tysięcy wozów, i tak też
było naprawdę.
Piątek dnia
dwudziestego drugiego: postój koło Mohacza; pięć godzin [marszu]. Dnia tego po
pięciu godzinach [marszu] przybyto na pola pod palanką Mohaczem. Przez
grzęzawiska po drodze do tej miejscowości prowadziły dwa średniej wielkości
mosty bez balustrady, zbudowane w oparciu o istniejące tam groble. Giaur jeden,
pastuch zwierząt należących do skarbu, zabił [wówczas] pewnego dżebedżiego, za
co ucięto mu głowę.
Sobota dnia
dwudziestego trzeciego: postój pod Bataszek; pięć godzin [drogi]. Dnia tego po
pięciu godzinach marszu minięto palankę Bataszók i rozłożono się obozem znowu
na polach w jej pobliżu. Jechano zaś przez okolice odległe o dwie godziny drogi
od zamku Pięciokościoły. Droga była pełna spadków i wzniesień, a ponadto
prowadziła przez siedem większych i mniejszych mostów. Wiele tedy wozów rozbiło
się tam, a większa część znajdujących się na nich zapasów żywności poszła na
marne. Gdyby do tego jeszcze ziemia była rozmokła od deszczów, to — od czego
niech nas Ałłah Najwyższy zachowa! — nieskończone mnóstwo zwierząt byłoby tam
poleciało w grożące śmiercią przepaście. Janczarzy Wysokiego Progu przy
przeprawianiu się przez mosty wzniecali bijatyki, za co cała jedna oda ich
została wysłana do zamku kaniskiego w charakterze załogi.
Do giaurów
mieszkających w owych okolicach wysłał wielki serdar w porozumieniu z Emerykiem
Thokólym ludzi jego z patentami zawierającymi napomnienia i obwieszczenia, że
jeśli zgodzą się być rają najjaśniejszego i potężnego padyszacha muzułmańskiego
oraz jeśli okażą mu posłuszeństwo i uległość, to bezpiecznie i spokojnie będą
mieszkać w swoich domach, w przeciwnym razie zaś wszystkich ich każe wytępić.
Niedziela dnia
dwudziestego czwartego: postój w Szekszard; pięć godzin [drogi].
Dnia tego po dwu
godzinach marszu około pory obiadowej przeprawiano się w pewnej okolicy przez
most, ale jako że w wielu miejscach rzeki istniały brody, tedy ludzie po
większej części przebrnęli przez nią. Obiadowano tam na pewnym wzniesieniu, a
podczas gdy wielki serdar siedział przy posiłku, Bóg dał, że spłonęło trochę
amunicji.
W palance
Szekszard brak było wody, a przeprawa po dwunastu mostach na rzece Sarviz przyprawiła
ludzi o tysięczne dotkliwe cierpienia, ale potem rozłożono się na spoczynek w
namiotach rozbitych na obfitej w zieleń równinie po drugiej stronie rzeki. Dnia
tego wydawano w Szekszard jęczmień, ale prawie nikt nie był w stanie wrócić po
niego przez most.
Poniedziałek
dnia dwudziestego piątego : postój w Paks; pięć godzin [drogi]. Droga przebyta
tego dnia była bardzo zniszczona. Natrafiono na niej na parę zasypanych studni,
ale gdy je odetkano i zaczerpnięto z nich wody w nadziei, że będzie czysta,
dobyta z nich woda miała niedobrą woń. Dziwowano się, co może być tego powodem,
więc zbadano rzecz całą. Ze wszystkiego, czego się dowiedziano w tej sprawie,
stało się wszem wobec i każdemu z osobna jasne, że niecni giaurzy, robiąc na
złe wojsku muzułmańskiemu i mszcząc się na nim, nawrzucali tam padliny.
Jednakże kiedy już był zapadł zmierzch, zerwał się niespodziewanie gwałtowny
wiatr i przez blisko dwie godziny lał deszcz zmiłowanie niosący, tak obfity, że
od wyruszenia z Progu jeszcze takiego nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz