Wracam do jednego z moich ulubieńców, czyli Ogiera Ghiselina
de Busnecq. Tym razem opowie nam o janczarskich strażakach – i nie tylko. Rzecz
dzieje się w 1555 roku w mieście Amasya.
W noc naszego
przybycia wybuchł wielki pożar, który zgasili janczarzy, robiąc to na swój sposób
to jest burząc pobliskie budynki. Jak doszło do zaprószenia ognia, tego nie
wiem, nie ulega jednak wątpliwości, że żołnierze mają dobre powody by oczekiwać
pożarów. Jak wspomniałem, są używani to ich tłumienia, zazwyczaj poprzez
burzenie sąsiednich domów, daje im to jednak okazję by plądrować dobra i mienie
ruchome nie tylko tych których dotknął ogień, ale i ich sąsiadów. Okazuje się
więc, że często to żołnierze są winni podpaleniom, jako że daje im to okazję do
plądrowania.
Pamiętam przypadek
który miał miejsce gdym odwiedzał Konstantynopol. Wybuchło wtedy tam wiele
pożarów i było pewne, że nie są one przypadkowe, jednak podpalaczy nigdy nie
złapano [na gorącym uczynku]. Większość
ludzi kładła owe pożary na karb perskich szpiegów; po pewnym czasie jednak, w
trakcie dokładnego śledztwa, odkryto że była to sprawka marynarzy z okrętów
zakotwiczonych w porcie, którzy podpalali budynki by w zamieszaniu kraść dobra
z [ich] sąsiedztwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz