Dawno nie
katowałem Was moją grafomanią z tego cyklu, ale rocznica bitwy pod Wiedniem
zobowiązuje. Staram się jednak zawsze, by In
memoriam opowiadało o historycznych wydarzeniach z nieco innej perspektywy,
zobaczymy więc jak dzisiaj mi się to uda. Być może ktoś odczyta to jako żart,
zapewniam jednak że nie taka była moja intencja – w końcu uczestnicy w których
imieniu chciałbym dzisiaj napisać nie mieli prawa głosu, a bez nich, cóż, na
pewno ówczesne bitwy wyglądałyby inaczej…
Wreszcie wyszliśmy z tych przeklętych
lasów, myślałem że sobie tam nogi połamię. Oddycham ciężko, ból w grzbiecie daje znać o sobie. Ech, czuję
w kościach co się będzie działo, z dala słychać odgłosy strzałów. Wzdrygam się
nerwowo, ale Piotr uspokoją mnie, jak zwykle jego słowa działają jak balsam.
Stajemy w szyku, proporce łopocą na wietrze, przestępuję z nogi na nogę czekając na to co się zaraz
stanie… Wreszcie ruszamy, nabieramy pędu, oddycham więc głęboko i przyśpieszam.
Piotr pochyla kopie, kątem oka widzę jak kawał drewna ozdobiony proporcem obniża się
tuż przy mym boku. Ci na których szarżujemy (czuję od nich kwaśny zapach
strachu… ) wrzeszczą i zaczynają strzelać. Huczą samopały, dziryty przecinają
powietrze. Moi przyjaciele, ci których znam od tylu lat, z którymi przeżyliśmy
niejedno, zaczynają ginąć. Po prawej z głośnym kwikiem pada Bystry, zaraz obok
Wicher słania się krwawiąc z pyska. Po drugiej stronie Gwiazda rży nerwowo, gdy
jej Krzysztof osuwa się w siodle, z dzirytem w szyi. Czyjaś krew, chyba Pałasza
lub Wilka, ochlapuje mi bok. Chcę wykrzyczeć cały ból i strach, ale nie ma na
to czasu ni miejsca, obracam więc to wszystko w gniew, wiedząc że Piotr i jego towarzysze
pomszczą zaraz te śmierci, a i my będziemy mieli ku temu okazję. Wpadamy we wroga,
kopie uderzają w ludzkie i końskie ciała. Gęsty zapach śmierci jest wszędzie,
zalewa mi nozdrza. Boję się, jak zawsze w takiej sytuacji, ale ciało samo
reaguje. Kopię najbliższego wrzeszczącego wroga, który próbował dźgnąć Kitajkę,
Piotr odrzuca połamane drewno i sięga po szablę. Ktoś podbiega do mnie, wymachując
zakrwawionym toporem. W zapamiętaniu gryzę go w twarz, ktoś z naszych poprawia
kopniakiem. Ich rumaki także nie pozostają dłużne, tocząc na równi pianę jak
przekleństwa z pysków. W innym czasie, w innym miejscu, moglibyśmy razem biec
po stepie w stronę zachodzącego słońca… nie dzisiaj jednak, nie dzisiaj…
Zabijamy więc i giniemy pospołu z ludźmi, nie zważając na nic. Grom i Zygmunt,
Kamyk i Adam, Lewy i Paweł… jeden po drugim zalegamy na tym polu bitwy, płacąc
krwawą daninę. Nagle przez hałas przebija się dobrze znana komenda, ciało
reaguje na słowa zanim jeszcze wybrzmią. Zawracamy ku własnym liniom, ścigani
ogniem i przekleństwami. Czuję nagły ból w piersi, ale nie zważam na to,
wiedząc że muszę ocalić Piotra z tego zamętu. Zmęczenie jest coraz bardziej
odczuwalne, coś ciepłego zaczyna mi się rozlewać… ech, jak boli… byle tylko
zdążyć. Hałas zaczyna się oddalać, jednak nogi przestają mnie słuchać. Oto
jednak jesteśmy już między swoimi, czuję dobrze znane zapachy i słyszę znajome dźwięki. Piotr
daje mi znać, że mam się zatrzymać, po czym zsiada na ziemię. Nie mam już siły,
wiem jednak że nam się udało, mogę więc odpocząć. To był dobry czas spędzony
razem, żegnaj przyjacielu…
…
Husarz odrzuca zakrwawiony szyszak i
przyklęka przy koniu. Ten leży na boku, całą pierś – gdzie trafiła turecka kula
– ma zakrwawioną. Wystarczy jeden rzut doświadczonego oka, by wiedzieć, że to
jego ostatnie chwile. Stojący obok odsuwają się, dając towarzyszowi chwilę na
pożegnanie z wiernym wierzchowcem. Husarz jedną ręką gładzi szyję konia, drugą
ściera łzy, które mieszają się z krwią na jego twarzy. Potem pochyla się i
szepce do ucha umierającego – ‘Żegnaj przyjacielu’
…
Świetna sprawa. Fajnie się to czytało.
OdpowiedzUsuńPozdro.
Dzięki :)
OdpowiedzUsuńSwietny tekst. Ale sie splakalem.
OdpowiedzUsuńZ jezdzieckim pozdrowieniem,
Browning
Bardzo dziękuję, ale aż tak dobrym pisarzem nie jestem.
OdpowiedzUsuń